Na mistrzostwa Świata w 1958 roku w Szwecji pojechał. Nie grał
jednak wszystkich meczy. Nie mógł się zaaklimatyzować w północnej Europie. Do
tego jeszcze zatrucie pokarmowe. Wszystko to sprawiło, że o Garrinch'y nie był
tak głośno jak by się mogło wcześniej wydawać. Te mistrzostwa były popisem
innego gracza "Brazyliany". Pele był najlepszy. Kiedy płakał jak
dziecko po zwycięskim finale, cała Brazylia płakała wraz z nim. Garrincha był
nie mniej wzruszony. Pele i Manoel byli przyjaciółmi. Kilkanaście lat później
Pele opowiadał o Garrinch'y: "Garrincha właściwie nazywał się Manoel
Francisco Santos, lecz przezywaliśmy go Garrincha, ponieważ dosłownie fruwał po
boisku, a po portugalsku słowo to oznacza właśnie małego, ruchliwego,
świergotliwego ptaszka. Czasem na Garrinchę wołano Mané, czyli szalony, albo
nawet gorzej - wariat. Ale on właśnie taki był! Mané pasowało do niego jak
ulał! Był już statecznym ojcem rodziny, miał czworo czy nawet pięcioro dzieci,
lecz ciągle miewał dziecinne wybryki. Nawet ja byłem od niego
doroślejszy".