Potężny okrzyk zachwytu wydany przez publiczność był tak silny i
wydawało się, że stadion zaraz rozleci się na kawałki. Ogromna wrzawa była
słyszana w całym Rio, a ludzie mieszkający w pobliżu stadionu do dziś
wspominają trzęsące się szyby w ich oknach. Niedawno jeden z wiernych kibiców
Flamengo, który był wtedy na meczu opowiadał, że tak głośnego okrzyku kibiców
nigdy już potem nie słyszał. Trener zmienił Garrinchę po przerwie widząc, że
kuleje. Mané płakał w szatni jak dziecko. Jednak "torcida" go nie zapomniała, kochała go
nadal."Jestem szczęśliwszy niż dziesięć lat temu w Szwecji. Bardziej niż w
Chile. Nigdy nie przeżywałem czegoś takiego". Podpisano z nim przyzwoity
kontrakt na pół roku. Trenował zawzięcie, ale szybko znalazł się na ławce rezerwowych.
Miał już 35 lat i dręczyły go kontuzje. Kiedy kontrakt dobiegł końca znowu
znalazł się na bruku. Grał w okolicznych klubikach, wpadł w depresję, pił coraz
częściej i nie miał środków do życia. Na boisku radził sobie znakomicie, ale w
życiu osobistym zupełnie mu nie wychodziło.